HI-FI CHOICE article part 1 – 10/2012

Kulki, sznurki, sprężynki… czyli jak okiełznać voodoo, cz. 1

Sztywne czy elastyczne? To podstawowe pytanie, na które muszą sobie odpowiedzieć producenci wszelkich akcesoriów audio mających za zadanie tłumić drgania…

Logicznym wydawać by się mogło, że jeśli coś ma być stabilne, to musi być sztywne. Jasne! Ale co, gdy równocześnie ma dobrze tłumić drgania? To trochę tak, jakby podczas jazdy gokartem próbować wypić szklankę wody i się nie oblać. Może więc lepiej uelastycznić konstrukcję? Tylko żeby nie przesadzić. Sztywne czy elastyczne? To chyba najważniejsze pytanie nurtujące producentów wszelkich akcesoriów audio mających za zadanie tłumić drgania powstałe czy to w wyniku ruchu mas powietrza wydobywających się z wnętrza kolumn, czy to drgań poszczególnych komponentów zestawu, czy może wibracji pochodzących od stukającej w podłogę szczotki mieszkającego pod nami sąsiada, dla którego nasza pasja wydaje się co najmniej zbyt hałaśliwa, żeby nie powiedzieć wkurzająca.

Chciałbym poruszyć temat antywibracji w naszych systemach audio. Temat, który przez wiele osób jest najczęściej albo odkładany na sam koniec „walki” o wymarzony dźwięk, albo wręcz całkowicie pomijany… bo… to… no właśnie – voodoo. Jestem innego zdania, temat wibracji i walki z nią pochłania mnie od lat do tego stopnia, że od rozważań teoretycznych przeszedłem do czynów, zakładając własną firmę zajmującą się produkcją ustrojów antywibracyjnych. Wszystkie produkty to konstrukcje będące wynikiem moich koncepcji i przemyśleń. Pojęcie krążące w tzw. eterze, jakoby wszelkie podkładki, platformy, stoliki i inne tego rodzaju akcesoria były ściemą, są w mojej opinii propagowane przez osoby, które albo w ogóle nie miały styczności z akcesoriami służącymi do… w tym miejscu użyję określenia „poprawy dźwięku”, ale postaram się użyć go jedynie raz, gdyż moim zdaniem zwrot ten nie do końca odzwierciedla to, co niesie ze sobą stosowanie akcesoriów antywibracyjnych i wolę stwierdzenie – „modelowanie dźwięku”, albo miały styczność z produktami kiepskiej jakości, które do dźwięku nic dobrego nie wniosły, bądź też najzwyczajniej go jeszcze popsuły.

Chciałbym jeszcze wyraźnie podkreślić, że używając zwrotu „modelowanie dźwięku” zamiast „poprawa”, mam na myśli połączenie dwóch istotnych moim zdaniem aspektów, a mianowicie dążenia do wierności przekazu z jednoczesnym zachowaniem indywidualnego gustu i preferencji odbiorcy dźwięku. Dlaczego właśnie tak? Odpowiedź jest prosta – tylu, ilu odbiorców, tyle gustów, i to właśnie mnie dźwięk ma cieszyć, a nie kolegę, pana X czy Y. Jednak ponownie podkreślam – nie chodzi tylko o preferencje słuchacza, ale również o zachowanie wierności przekazu.

Czym więc jest ta wierność przekazu? To kolejny temat sporny i przez wiele osób różnie interpretowany. Często zachwycamy się przestrzenią, planami, lokalizacją itp. itd., ale czy do końca zachwycamy się prawdą? Chciałbym w tym miejscu przytoczyć jedną z moich rozmów z realizatorem dźwięku, rozmowy, która utwierdza mnie w mojej opinii na powyższy temat. Otóż ów znajomy realizator został zaproszony na prezentację audiofilską – kabli i przewodów, podczas której jej uczestnicy na czynniki pierwsze rozłożyli jedną z kultowych płyt, roztaczając wizje na temat właśnie wierności przekazu czy lokalizacji muzyków podczas nagrania. Po wysłuchaniu kilku opinii zgromadzonych, mój znajomy zabrał głos, wprowadzając w zdumienie uczestników odsłuchów, kiedy przedstawił prawdziwą historię nagrania owej kultowej płyty… studio kategorii B, bardzo długie przewody do reżyserki, każdy z muzyków nagrywał swój instrument, wokal na osobny ślad i w osobnym pomieszczeniu, a na koniec realizator dźwięku wszystko razem połączył w całość, czyli zmiksował. Czy więc w tym wypadku możemy mówić o wierności przekazu, a tym bardziej o lokalizacji muzyków podczas nagrania? Możemy i powinniśmy przyjąć do wiadomości, że słuchamy w pewnym sensie wizji producenta-realizatora dźwięku oraz muzyków, o ile brali czynny udział w tej części realizacji nagrania, gdyż nie zawsze tak jest i często tę część pozostawia się specjalistom ze studia nagraniowego. Nadmienię, że sam jestem muzykiem, amatorem-bębniarzem, i to, o czym piszę, znam z własnego doświadczenia. Wierność przekazu jest w tym wypadku również zależna od umiejętności realizatora oraz jego znajomości użytych wzmacniaczy, mikrofonów czy stołu mikserskiego. My słuchacze/audiofile/melomani jesteśmy więc w pewnym sensie skazani na wizję realizatora i/ lub muzyków.

Teraz kilka słów o stereofonii, planach, głębi czy lokalizacji przestrzeni. Wierność przekazu w tych przypadkach możemy analizować w momencie, gdy nagranie realizowane było na tzw. 100 (setkę), czyli wszyscy muzycy grali w jednym czasie. Ale i tu należy spełnić jeden bardzo ważny warunek – ilość i lokalizacja mikrofonów. Zazwyczaj jednak i w tym wypadku każdy z muzyków biorących udział w nagraniu jest omikrofonowany osobno. Kiedy więc jest ten idealny przypadek? Do niedawna myślałem, że wówczas, gdy nagranie realizuje się z jednego stereofonicznego mikrofonu, zlokalizowanego precyzyjnie w odpowiednim miejscu. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to idealny układ i wierniejszy jest dwumikrofonowy– dwa mikrofony mono, czyli analogicznie do systemów odsłuchowych opartych na przedwzmacniaczu i monoblokach. To tyle tytułem wstępu, a w kolejnych artykułach podzielę się z Państwem swoimi doświadczeniami i przemyśleniami na tematy, które teraz tylko zasygnalizowałem, a więc związane z opętaniem przez sznurki, wieszaniem na sprężynkach i obrzucaniem kulkami audiofilskiego voodoo.

Paweł-Skulimowski
Paweł Skulimowski
Magister inżynier mechanik o specjalizacji spawalnictwo, absolwent Wydziału Mechanicznego Politechniki Gdańskiej, perkusista amator, pomysłodawca, założyciel i właściciel Franc Audio Accessories, firmy zajmującej się produkcjąustrojów antywibracyjnych

DOWNLOAD PDF